środa, 25 stycznia 2012

bilans dnia...

bilans dzisiejszego dnia przedstawia się następująco:



- sześć złamanych igieł



- paskudnie pokłute palce


- własnoręcznie uszyty piórnik ze skóry



- dobry deser 


 ZAPIEKANE GRUSZKI I JABŁKA Z CYNAMONEM*

(porcja na 2 osoby)

dwie obrane gruszki
dwa obrane jablka
1 łyżka brązowego cukru
łyżka masła
cynamon

sos:
duży jogurt naturalny
1 torebka cukru wanilinowego
miód (wedle uznania)
kilka kropel cytryny
ewentualnie cukier do smaku

Obrane owoce przepołowić, łyżeczką wydłubać gniazda nasienne. Ułożyć w naczyniu do zapiekania. Posypać brązowym cukrem i cynamonem. Na każdej połówce ułożyć kawałeczek masła. 
Piec w 200 st C 10 -15 min. W tym czasie wymieszać składniki sosu. Gdy owoce się przyrumienią, wyjąć, polać sosem i od razu podawać. Smacznego!

* przepis to zmodyfikowana wersja propozycji Sophie Dahl z mojej nowej książki, o której ostatnio pisałam. Sophie proponuje, żeby podobnie podać brzoskwinie, jedynie tych na rynku akurat u mnie brak. Z pewnością gdy tylko się pojawią zabiorę się za ich pieczenie.

Jest całkiem nieźle:) Po takim deserze nie może być inaczej.

Pozdrawiam:*

środa, 18 stycznia 2012

optymistycznie...

Zaraziłam się od pewnej osoby optymizmem i jest mi z tym dobrze.

Mój dobry humor próbowało mi dziś zepsuć wiele osób i zdarzeń. Już o 7:01 na samym początku podróży do pracy w ten jakże  mroźny i nieprzyjemny poranek moją wytrzymałość wystawił na próbę pewien nadgorliwy motorniczy, dla którego rozkład jazdy musi stanowić pozycję widocznie równie obowiązkową jak Biblia, i który kobiecie zdyszanej po długim biegu niczym jakimś morderczym maratonie zamknął drzwi przed samym nosem i wyraźnie zadowolony z siebie po prostu… odjechał. (Żeby było jasne i oczywiste już na samym początku: nie znoszę ludzi „służbistów” , którzy rozum, myślenie i zwykłą logikę zastępują paragrafami, przepisami i wytrzaśniętymi z czeluści jakichś zakurzonych i dawno już zapomnianych ksiąg zasadami. Wolę ludzi „ludzkich”.) Na kolejną próbę mojej tolerancji i wyrozumiałości dla rynsztokowej kultury osobistej wystawił mnie pewien dłubiący w nosie i zajadający ze smakiem wydłubaną zawartość - współpasażer w drodze powrotnej. (Przepraszam za te soczyste obrazy, ale chcę byście wyobrazili sobie jak wielki niesmak owe zachowanie we mnie wzbudziło. Byłam akurat pochłonięta nową  książką kucharską, którą chwilę wcześniej zakupiłam w E. i rozpływałam się właśnie nad puddingiem gruszkowym… Niestety gesty owego pana były tak ostentacyjne, iż mimo mojej szczerej chęci ich niezauważania po prostu myślałam, że oszaleję). Ostatecznie przesiadłam się i fakt zignorowałam. Na powrót zagłębiłam się w przepysznej lekturze… Ostatnią zaś próbę zorganizował mi kontroler biletów, doprawdy żartowniś niezwykły. Po uprzednim obejrzeniu mojego miesięcznego biletu z kamienną twarzą oznajmił mi, że jest nieważny. Poczułam jak robi mi się gorąco, a całe ciało oblewa zimny pot.
- Jak to? Kilka dni temu kupiłam. Nawet mam paragon, zaraz panu pokażę – nerwowo grzebiąc w torebce modliłam się, by ten rzeczywiście się znalazł.
Kontroler  obejrzał podejrzliwie dowód zakupu, uśmiechnął się i oznajmił:
- Dziękuję.
- Nie rozumiem? Dlaczego zatem czytnik pokazał panu co innego? Gdzie mam to naprawić, by uniknąć takich sytuacji na przyszłość?
- Nigdzie. Wszystko jest w porządku, tylko żartowałem.
Myślałam, że rozszarpię gościa na strzępy. Żarcik przedni! Ubawiliśmy się wszyscy w tramwaju do granic możliwości.
Brak słów.
Nie zamierzałam tracić humoru. Trzymałam w ręce książkę, która zapowiadała świetny wieczór.




Muszę się teraz przyznać do kilku rzeczy. Mam słabość do przedmiotów ładnych. Oprócz tego nie potrafię opanować pożądania jakie czuję do białych, postarzanych mebli, sprzętu fotograficznego i jedzenia. Jako dusza artystycznie twórcza potrzebuję od czasu do czasu „popełnić” coś manualnie. Najgorsze jest jednak to, że cierpię na nieuleczalną słabość do książek kulinarnych. Nie wiem co jest w nich takiego, ale mogłabym sterczeć godzinami w księgarni i czytać  wszystkie po kolei, oglądać, dotykać, wąchać. (Uwielbiam ich zapach….) Ostatnio nawet oznajmiłam M., że jak przejdę na emeryturę to 90% czasu spędzać będę w Empiku, albo w ogóle tam zamieszkam. Problem leży jednak w tym, że praktycznie nigdy nie gotuję nic z zakupionych pozycji. Nie wiem dlaczego. One są po to by być. Je się czyta dla czytania, jak książkę o miłości czy podróżach w nieznane. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego.
Dziś, mimo iż po ostatniej wizycie w E. obiecałam, że zacznę walczyć ze swoim nałogiem, znów uległam pokusie.(Ale  przyrzekam, iż weszłam tam ze szczerym zamiarem niekupowania niczego!) Co mam jednak poradzić na fakt, że trafiłam na „Apetyczną pannę Dahl”? Cudowne fotografie… Kuszące przepisy… Dla własnego usprawiedliwienia powiem, że przez chwilę naprawdę próbowałam walczyć z pokusą. Przegrałam.
Jest to książka, jakie lubię najbardziej. Zawiera zarówno opowiadane przez autorkę historie jak i ciekawe przepisy kulinarne. Do poczytania, do pogotowania.(Lub do tramwaju, gdy nie chce się patrzeć na otaczających ludzi) Lekka, miła i przyjemna.
Grzechu nie żałuję.
Postanowienia poprawy jeszcze nie było.
Zamierzam jednak wprowadzić wiele z tych przepisów w  życie. Nie tylko po to by usprawiedliwić mój występek :)





O wszystkim zapewne doniosę.

Ściskam,
paniKa

środa, 11 stycznia 2012

Mamo, marmolada!

- Wie Pani ja to orzechów nie jadam. To ciężkostrawne już dla mnie.
- No ja nie powiem. Lubię, lubię... (tu następuje spojrzenie przez tramwajowe okno i szybkie przełknięcie śliny).
- Ale to w sosie? Jak to w sosie?
- Miła Pani, miksuje Pani te orzechy z tym sosem z pieczenia i dodaje.....

Dzisiejsza rozmowa dwóch starszych pań dyskutujących o kulinarnych aspektach życia podczas mojej podróży do pracy tramwajem numer 17 przypomniała mi o nowej marmoladzie pomarańczowej, która bulgotała u mnie wczoraj prawie aż do północy. Jak mogłam zapomnieć, że stoi świeżo zamknięta w słoikach i czeka aż tylko wrócę z pracy. Grzanki z lazurem, marmoladą pomarańczową i orzechami włoskimi chodziły za mną już od kilku dni. Smak słonego sera z niebieskimi żyłkami, słodko-gorzkawej marmolady, orzechów i pieczonego chleba nie pozwalał mi się dziś na niczym skupić. W końcu dotarłam do domu i starannie przyrządziłam pyszności. Charakterystyczne "pyknięcie" odkręcanego wieczka uwolniło zassane powietrze a wraz z nim aromatyczny, słodki, pomarańczowy zapach...mmm...




Pomysł na grzanki i marmoladę znalazłam jak zwykle u Ani, która marmoladę przejęła z kolei od Basi. Przepis zamieszczam u siebie, gdyż prosiła mnie o to mama i parę innych osób, którym pomysł już z samych opowiadań zasmakował.

 
MARMOLADA POMARAŃCZOWA

1,5 kg pomarańczy (im większe, tym lepiej)
500 g jasnego cukru trzcinowego lub zwykłego białego
skórka otarta z 1/3 ilości pomarańczy wykorzystanych do marmolady (lub mniej jeśli chcemy mniej gorzką)
sok z 1 cytryny

Wyparzone pomarańcze  okroić ze skórki (skórek nie wyrzucać) i pozbawić błonek wewnętrznych oraz wszelkich białych części (etap najmniej przyjemny :) ), uważając przy tym, by nie tracić cennego soku pomarańczowego. Skórki z 1/3 pomarańczy wykorzystanych do marmolady zetrzeć na grubej tarce i gotować w niewielkiej ilości wody przez ok. 10 minut.

Wyfiletowane pomarańcze zasypać cukrem, dodać ugotowane skórki i doprowadzić całość do wrzenia. Następnie zmniejszyć gaz, dodać sok z cytryny i gotować całość do odparowania płynu o połowę, mieszając co jakiś czas. Gorącą marmoladę przełożyć do wyparzonych słoików. Z podanej porcji wychodzi ok. 1/2kg marmolady.






POMARAŃCZOWE GRZANKI Z LAZUREM I ORZECHAMI

białe pieczywo
oliwa lub masło do podsmażenia pieczywa
marmolada pomarańczowa
ser lazur z niebieską pleśnią
kilka orzechów włoskich

Na patelni grillowej rozgrzać tłuszcz i przygotować niewielkie grzanki. Na ciepłej grzance rozsmarować marmoladę pomarańczową (nie należy przesadzać z jej ilością, gdyż marmolada jest mocno aromatyczna i słodka). Na marmoladę pokruszyć ser, a wierzch posypać orzechami włoskimi. 
 
Smacznego! 



czwartek, 5 stycznia 2012

malinowe wspomnienia…

W te święta wypoczęłam tak bardzo, że aż się tym wypoczywaniem zmęczyłam :) I wciąż się męczę, gdy tylko pomyślę jak bardzo leniuchowałam. Stwierdzam, że tak wypocząć - aż do przesady - można tylko w moim rodzinnym domu. Poza zrobieniem i ubraniem choinki, pomocą w przygotowaniu kilku potraw, upieczeniem trzech tart malinowo-sylwestrowych i przeczytaniem książki Danuty Wałęsy „Marzenia i Tajemnice” nie zrobiłam nic pożytecznego. Nic. Aż wstyd. Przyznam jednak, że przed wyjazdem do rodziców na święta byłam już tak zmęczona, że nawet na podróż brakowało mi sił. Teraz po powrocie do P. czekam aż minie mi tak zwana „depresja pourlopowa”. Co więcej minąć musi do jutra, bo pracy nawarstwiło się przez święta tyle, że wpaść w jej wir już najwyższy czas. Tymczasem jednak w mojej głowie malinowe wspomnienia…





TARTA MALINOWO - JABŁKOWA Z CYNAMONEM

(Mój przepis to zmodyfikowana wersja malinowej tarty Ani.)

kruche ciasto:

300g mąki
200g masła
1 jajko
1 żółtko
szczypta soli
50g cukru pudru

Mąkę przesiać (czego ja z lenistwa niestety nie robię), dodać sól i cukier puder. Dodać zimne masło i posiekać na kawałki. Dodać jajko, żółtko i szybko zagnieść ciasto. Odkroić ok. 1/3 ciasta, które wykorzystamy jako wierzch. Obydwie porcje uformować w kule, lekko spłaszczyć, zawinąć w folie aluminiową i schować do lodówki na 1h. (Tak przygotowane ciasto można przechowywać nawet do 3 dni)

wypełnienie:

300g mrożonych malin +  kilka malin odłożonych do udekorowania
2 jabłka obrane i pokrojone w kosteczkę
odrobina wody
4-6 łyżek cukru (jak kto lubi)
1 torebka cukru wanilinowego
cynamon (wedle upodobań – ja daję dość sporo)
2 łyżeczki soku z cytryny
2-3 łyżeczki mąki ziemniaczanej
białko do posmarowania

Jabłka wrzucić do garnka, podlać odrobiną wody, dodać cukier (zwykły i wanilinowy), cytrynę i cynamon. Przykryć przykrywką, zagotować. Gotować krótko, żeby jabłka zmiękły (lepiej jak się nie rozpieką na masę). Dodać maliny. Zagotować. W szklance z odrobiną wody rozpuścić mąkę ziemniaczaną. Wlać do owoców. Wymieszać. Odstawić do schłodzenia.
W tym czasie rozwałkować ciasto. Wyłożyć wysmarowana blachę tak, by ciasto ok.2,5 – 3 cm zachodziło na boki. Wstawić do ponownego schłodzenia. (koniecznie! - przynajmniej na 10  min inaczej boki zapadną się do  środka podczas podpiekania spodu).  Nagrzać piekarnik do 200stC. Podpiec  spód ok.10 min.  W tym czasie rozwałkować wierzch. (można zrobić kratkę, lub wstążki, paski i inne cuda;))
Wyjąć podpieczony spód. Wylać schłodzony mus owocowy. Ułożyć wierzchnią warstwę ciasta. Posmarować białkiem. Piec  ok.20-30 min.
Wyjąć i przestudzić. Posypać cukrem pudrem. Udekorować malinami. Jeść, gdy jeszcze ciepła, najlepiej z lodami waniliowymi.

Smacznego!