Dalia tęskniła za domem... Tęskniła tak bardzo, że już sama
nie była w stanie tej tęsknoty opisać. Miała nadzieję, że owe dziwne i trudne
do zrozumienia uczucie w końcu po prostu minie. Jednak zamiast ustawać,
tęsknota narastała z każdym promieniem słońca wpadającego przez świeżo umyte
okno jej niewielkiego pokoju, z każdym ciepłym wieczorem i chłodnym, wiosennym
porankiem. Wracała z każdym kolejnym snem, w którym Dalia chodziła boso po
drewnianych, bielonych podłogach, w którym upinała śnieżnobiałe, koronkowe
firanki, krzątała się w kuchni, gotując ulubione potrawy i całe dnie misternie
plewiła ziołowe grządki w ogródku za domem, nieraz aż do zachodu słońca. W domu
unosił się zapach pieczonych jabłek i cynamonu, w ogrodzie woń świeżo skoszonej
trawy. Zapach prawdziwego domu. Domu idealnego. Domu jaki tak doskonale znała z
dzieciństwa. Czym jednak był dom, do którego teraz tak ogromnie tęskniła? Jak
faktycznie wyglądał i gdzie się znajdował? Czy był rzeczywistym miejscem z dziecięcych
lat, od którego dzieliły ją dzisiaj setki kilometrów, czy jedynie mrzonką,
marzeniem z dalekiej przyszłości? Czy tęskniła za domem rodzinnym, gdzie u boku
Najbliższych spędzała całe dnie, miesiące i lata hasając beztrosko po
bezkresnym ogrodzie? Czy może za samą obecnością kochających Rodziców i
ukochanego brata, z którym płatała im najróżniejsze, dziecięce figle? Było to
marzenie o powrocie do przeszłości i chęć odzyskania dawno minionego już
dzieciństwa? Czy była to może tęsknota za własnym, nowym miejscem na ziemi? Za
miejscem, które od teraz mogłabym już na zawsze nazywać swoim własnym domem? Tego
nie wiedziała… Nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z pytań, które kłębiły się
jej w głowie. Otworzyła więc jak zwykle „Jeźdźca miedzianego” i na długie
godziny pogrążyła się w lekturze, pochłaniając kolejne porcje tiramisu. O ile sam
„Jeździec…” i losy książkowej Tanii tęsknotę raczej pogłębiały, o tyle tiramisu
w zwalczaniu wszelkich smutków i zmartwień było zawsze nad wyraz skuteczne.
Wieczór był wczesny, koc miękki i ciepły, herbata gorąca, a tiramisu tak
cudownie kremowe i słodkie… Strona za stroną. Kęs za kęsem.
Raz…dwa...trzy…cztery…
TIRAMISU NA WSZELKIE TĘSKNOTY
(przepis dostałam kiedyś od mojej Oluni, która ugościła mnie najlepszym tiramisu na świecie)
500g serka mascarpone
375ml śmietanki 30%
likier kawowy
kawa (ja używam rozpuszczalnej)
6 łyżek cukru pudru
2 opakowania podłużnych biszkoptów
gorzkie kakao do posypania
Parzymy mocną, gorzką kawę. Studzimy i dolewamy odrobinę likieru,do smaku. Nasączamy nią biszkopty (zanurzając w kawie i szybko wyjmując, tak by biszkopty były całe nasiąknięte, ale nie rozmoczone!). W misce miksujemy serek z cukrem pudrem i dwoma łyżkami likieru (wszystko zależy od preferencji smakowych, można więc dodać więcej cukru lub likieru). W drugiej misce ubijamy śmietankę na sztywno. Mieszamy krótko serek z bitą śmietaną. W porcelanowym naczyniu układamy namoczone biszkopty, smarujemy połową masy, po czym układamy drugą warstwę biszkoptów i drugą warstwę masy. Wierzch posypujemy dużą ilością kakao. Odstawiamy na kilka godzin do lodówki. Jemy bez opamiętania. Bolączki mijają po 5-10 min.:)
PS. Wszystkich czytelników przepraszam za zaległości w pisaniu. Przyznam jednak, że sytuacja taka utrzyma się do początku czerwca. Potem obiecuję pisać już regularnie.
Dziękuję wszystkim "odwiedzającym" za wyrozumiałość i wizyty. Wiele dla mnie znaczą.
Pozdrawiam ciepło,
paniKa
przepis wypróbowałam i jest naprawdę świetny!!! Oby więcej takich ;) pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuń